wtorek, 27 grudnia 2016

Pod Łukiem Darwina I - nurkowanie na Galapagos

Nurkowanie na Galapagos - Lobos Island

Archipelag Galapagos, Pacyfik, marzec 2009

 


Wyspy Zaczarowane - Islas Encantadas to pierwsza nazwa nadana im przez białych, przed którymi na magicznym Archipelagu byli prawdopodobnie Inkowie. Choć dziś urzędowo zwane Archipelagiem Kolumba, Galapagos wciąż przyciągają magią, a aura tego niesamowitego miejsca odciska niezatarte piętno na sercu wybrańca losu, któremu dane będzie zaznać ich czarownego smaku. Nurkowanie na Galapagos to marzenie chyba każdego potrafiącego marzyć nurka, a marzenia warto jest spełniać...

Archipelag Galapagos wyrósł na punkcie styku trzech płyt tektonicznych. Składa się nań 14 wysp i aż 107 niewielkich wysepek, będących efektem działalności wulkanicznej. Aktywność tektoniczna miejscowego hot spota liczy sobie około 90 mln lat, jednak najstarsze wyspy mają zaledwie 5 mln i wraz z płytą tektoniczną Nazca, wsuwającą się pod kontynent Ameryki Południowej, zanurzają się z wolna w głębinach Pacyfiku. Zjawisko to powoduje wzmożoną aktywność wulkaniczną tzw. Alei Wulkanów w ekwadorskich Andach. Najmłodsze z wysp mają zaledwie ponad milion lat i w geologicznej skali czasu „dopiero” wynurzają się z głębin. Największa z nich - Izabela mieści aż pięć wulkanów, które były niegdyś sercami niezależnych wysp, najmłodsza – Fernandina pozdrowiła nas wulkaniczną erupcją w trakcie naszego jakże krótkiego tygodniowego pobytu.
Wyjątkowe warunki, zapewniane przez zimne prądy Humboldta i Cromwella, sprawiają, że choć wyspy leżą na równiku ich klimat zaliczamy do strefy podzwrotnikowej. Zimne prądy nie tylko stwarzają warunki rozwoju lokalnej, endemicznej faunie, takiej jak morskie lwy, iguany czy pingwiny Humboldta, przyciągają również liczne stworzenia strefy pelagicznej jak rekiny młoty, rekiny wielorybie oraz manty w ilościach, które przeciętnego nurka przyprawiają o zawrót głowy. To wszystko sprawia, że Galapagos możemy zaliczyć do najbardziej wyjątkowych nurkowisk na świecie, zapewniających niepowtarzalne przeżycia zarówno pod wodą jak i na wyrastających ponad powierzchnię niewielkich skrawkach lądu.
Galapagos to park narodowy. Obecnie strefa ochrony Marine Reserve rozciąga się na 40 mil morskich wokół archipelagu*. Na wyspach obowiązuje bezwzględny zakaz zbliżania się do zwierząt na bliżej niż metr. Rygorystyczne przestrzeganie reguł daje odwiedzającym jedyne w swoim rodzaju możliwości obcowania z przyrodą, ponieważ tutejsze zwierzęta dzięki temu nie boją się ludzi i zarówno ptaki, ssaki jak i gady pozwalają podejść bardzo blisko i nacieszyć się swym endemicznym towarzystwem. Z reguł jakie rządzą parkiem wynikają również inne ograniczenia: licencję na wyprawy nurkowe posiadają jedynie cztery łodzie, trasy ich wędrówek są ściśle zaplanowane i przestrzegane bez względu na warunki pogodowe, a miejsca takie jak Wyspa Darwina mają wyznaczone limity do 50 zejść pod wodę na tydzień.
Jednym z moich niespełnionych marzeń było spotkanie hammerheada, o wielkich mantach czy rekinach wielorybich nawet nie myślałem. Możliwość podziwiania naraz setek rekinów młotów, ogromnych mant czy wielkich jak autobusy rekinów wielorybich sprawia, że choć nurkowania tutaj należą do najdroższych na świecie, a na miejsce na łodzi trzeba czasami czekać nawet i dwa lata warto stawić czoła wszelkim przeciwnościom, aby tylko móc znaleźć się na Galapagos i dać sobie szansę zebrania skarbów w postaci najwspanialszych wrażeń i niezacieralnych wspomnień.

*) Dane w zapiskach z podróży pochodzą z roku 2009

Wyprawa


Podróż z Warszawy i Gdańska przez Frankfurt, Caracaz i Guayakili zajmuje ponad 27 godzin nim rozsypujący się samolot linii Santa Barbara osiada wreszcie na płycie lotniska w Quito, stolicy Ekwadoru. Na przesiadce w Caracaz problemy z bagażami - wenezuelskie procedury nie są kompatybilne z eurpejskimi wygląda, więc na to, że nasze bagaże nie polecą dalej, ale my jak najbardziej tak. Używając kilku wyczytanych ze słownika zwrotów po hiszpańsku przedostaję się do bagaży, dzięki czemu mam okazję na naprawdę krótki rzut okiem na stolicę Wenezueli zanim wyruszę w dalszą drogę i perwszą wenezuelską pieczątkę w paszporcie. Jeszcze nie wiem, że za pięć lat wrócę tu na wyprawę połączoną z trekkingiem na Rinjani, ale wróćmy tymczasem do Ekwadoru.

Położone na wysokości 2850 m n.p.m. Quito zbiera na starcie pierwsze ofiary soroche - w postaci lekkich krwotoków z nosa. Kolejne ofiary choroby wysokogórskiej złożymy na stokach wulkanów: groźnego Cotopaxi 5897 m n.p.m. i potężnego Chimborazo 6268 m n.p.m. – najwyższej góry na Ziemi licząc od środka planety, ale to temat na odrębną opowieść, podobnie jak wspomnienia z innych niesamowitych miejsc, jak tajemnicze ruiny Pachacamac czy przewspaniałe inkaskie Machu Picchu, które dane nam będzie odwiedzić podczas tej wyprawy. Ostatni przelot z Quito na San Christobal, ale już wcześniej przejmuje nas wysłannik floty Agressor, zapewniając sprawną odprawę bagażu i obsługę przy wylocie. Równie sprawnie przebiegło zaokrętowanie naszej dziesięcioosobowej ekipy z Polski uzupełnionej przez troje Niemców i Japończyka w porcie w San Cristobal - stolicy archipelagu. Jeśteśmy wewnątrz najsłyniejszego rezerwatu morskiego na Ziemi! :)

Lobos Island - Wyspa Wilków ...Morskich ;)


Tuż po wypłynięciu z San Cristobal otaczają nas rozgrzewające serce, na pierwszy rzut oka podobne karaibskim, pejzaże. Bezludne brzegi porośnięte suchoroślami i lasem mangrowym, gdzieniegdzie nagie skałki bądź stare wulkaniczne stożki - wiatr niesie zapach Przygody. Klarujemy sprzęt i skaczemy z łodzi na pierwsze nurkowanie w pobliżu Isla Lobos. Woda jest ciemnozielona, widoczność prawie zerowa, niska, oscylująca wokół 22˚C temperatura i prawie pozbawione życia dno. Mamy sprawdzić sprzęt, wyważenie i wytrymowanie na pierwsze nurkowanie nie wybiera się z nami jednak żaden z nurkowych przewodników z Agressora. 

Błądzimy pod wodą w kółko w kiepskiej widoczności i nie udaje nam się spotkać ciekawszych przedstawicieli podmorskiej fauny prócz pojedynczych egzemplarzy dolara piaskowego – Encope galapagensis. Do tego solidny pływ targający nas po pięć metrów tam i z powrotem. A miały być foki, tzn. lwy morskie – nie najciekawsze preludium… Po powrocie na łódź załoga wita nas za to wykwintną kolacją, podaną na najwyższym pokładzie w iście kolonialnym stylu. Szykowna zastawa, białe obrusy, wykwintne dania i wino podawane w lampkach na bardzo dłuugich nóżkach.... Zupełnie jakby czas cofnął się na tą chwilę o co najmniej stulecie, a my znaleźliśmy się w wiktoriańskiej restauracji, nie zaś na pokładzie łodzi nurkowej. Delektując się winem i spoglądając na przemian na magiczny pejzaż za burtą i refleksy ognia na szkle zanurzam się w marzeniach. Moje plany są dosyć proste: nurkuję od czterech lat, a jeszcze nie spotkałem głowomłota tropikalnego... Tak więc, o naiwności - rekin młot! ;)

Pod Łukiem Darwina II - nurkowanie na Galapagos



Pod Łukiem Darwina

Nurkowanie na Galapagos

Archipelag Galapagos, Pacyfik, marzec 2009


 Archipelag Galapagos to nie tylko nurkowanie. Dzikie zwierzęta żyjące na wyspach: iguany, lwy morskie i gniazdujące tu ptaki nie nauczyły bać się człowieka. Na Northern Seymour obowiązuje, więc zakaz podchodzenia do zwierząt na bliżej niż metr (!) Ale najpierw nurkowanie... ;)

North Seymour





Nocą płyniemy na północ. Mijając Baltrę, witamy wschód Słońca u brzegów wyspy North Seymour. Dług czasowy przestaje doskwierać jednak różnica ośmiu godzin w stosunku do Polski sprawia, że aż do końca rejsu będziemy spotykać się o brzasku na górnym pokładzie, czekając na pierwsze promienie Słońca. Zręsztą może to nie tylko to - gdy życie jest piękne warto witać każdy kolejny dzień o świcie ;) Archipelag Galapagos smaga siedem oceanicznych prądów, w pobliżu wysp utrzymują się również bardzo mocne pływy, dlatego nim wybierzemy się na kolejne nurkowanie otrzymujemy flary sygnałowe i nadajniki. Wszystkie nurkowania odbywać się będą z dużych RIB-ów zwanych tu panga.




Skaczemy więc z pangi na ujemnej pływalności, aby spotkać się pod wodą na głębokości około 20 m. Mocny powierzchniowy prąd nie pozwala na nic innego i od razu mocno chwytamy się skał. Przydają się haki rafowe. Teraz pozostaje już tylko walczyć z pływem, który pomimo głębokości miota nami chytrze z dwóch stron starając się oderwać śmiałków od rafy i wystawić do zdmuchnięcia przez złakniony prąd. Podziwiamy podwodne życie. Wypatrujemy przede wszystkim ryb pelagicznych, ale tutejsza rafa również jest bardzo ciekawa.



Podwodne ogrody witają nas dziesiątkami wspaniale ubarwionych ustniczków Holocanthus passer (King Angelfish), setkami chetoników Heniochus nigrirostris, pokolców jak Acanthurus xanthopterus, Acanthurus glaucopareius, czy tysięcy Prionurus laticlavius pływających w ławicach. Prawdziwym skarbem są tutejsze rozgwiazdy. Potężnie zbudowane, sięgające średnicą 25 cm Pentaceraster cummingi mienią się kolorami „ersherowskich” mozajek, mocno kontrastujących z porastającymi je jaskrawymi kolcami. Występują w wielu różnobarwnych zestawach.

Nieco mniejsze, pięciokątne Nidorellia armata przypominają pękate, lukrowane ciastka w barwach żółci i jasnych zieleni. Jeżeli tylko opuścimy głowy, aby bliżej przyjrzeć się rafie nie brak na niej wspaniale ubarwionych ślimaków nagoskrzelnych, spośród których niewielki lecz przyciągający oczy soczystym turkusem, endemiczny Tambja mullineri występuje tu najpowszechniej. Tutejsze mureny reprezentowane są przez aż 21 gatunków. Najczęściej spotykana to Gymnothorax dovii - małe smoki co rusz wystają spomiędzy korali. Aż 23% podwodnego życia na Galapagos to endemity.

Wreszcie pojawiają się rekiny, przemykając obok nas, niczym po autostradzie, w wartkiej, podwodnej rzece. Na sam początek żarłacze białopłetwe rafowe Triaenodon obesus oraz Carcharhinus galapagensis - rekiny galapagoskie, pływające dość licznymi stadami, liczącymi nawet ponad 20 sztuk. Za nimi pojawiają się dwa stateczne Aetobatus narinari, przepiękne biało nakrapiane orlenie. Te same dwa orlenie kilkakrotnie dostojnie przesuwają się obok nas, niemalże nic nie robiąc sobie z prądu. Na koniec liczniejsze, złote raje Rhinoptera steindachneri w ławicach po kilkadziesiąt sztuk. Nigdy nie widziałem na raz tylu chrzęstnoszkieletowych!

W pewnym momencie wpada pomiędzy nas lew morski i wykonując kilka błyskawicznych pętli jakby szydzi z niezgrabnych, uczepionych niezdarnie rafy dwunogów. Pouczające odwrócenie ról jeśli weźmiemy pod uwagę jak niezdarne mogą nam się czasem wydawać te stworzenia, gdy zabawnymi ruchami przemieszczają się po powierzchni lądu. Uchatka przemyka błyskawicznie pomiędzy rekinami i chwytając w zęby sardynkę wzbija się niczym pocisk do góry. Sardynki są jednym z najważniejszych gatunków tutejszego ekosystemu, stanowiąc podstawę pożywienia nie tylko lwów morskich.

Raz na parę lat, gdy fenomen El Nino osiąga kulminacyjny punkt, trwając kilka długich miesięcy, zatrzymując zimne oceaniczne prądy, powstrzymując upwelling i podnosząc poziom wody w Oceanie o kilkadziesiąt centymetrów, a temperaturę o kilka stopni, uchatki i pingwiny umierają z głodu nie mogąc się dobrać do chroniącego się w zimniejszej wodzie pożywienia. Podobny problem mają wtedy żywiące się glonami morskie iguany, które nie potrafią zanurkować odpowiednio głęboko.

Na zakończenie nurkowania odrywamy się od skał i spływamy w dal z prądem, by w pewnym momencie wybić się zeń i poszukać spokojniejszego miejsca na przystanek bepieczeństwa w toni. Tak będzie kończyć się każde nurkowanie na Galapagos. Pierwsze wyjście na pangę okazuje się sporym wyzwaniem – pontony te mają o wiele wyższą burtę od egipskich zodiaków, jednak po kilku dniach nabierzemy wprawy, a na sam koniec uda mi się nawet wskoczyć na ponton ze sprzętem ;)

Po drugim nurkowaniu na Northern Seymour wyprawiamy się na ląd. Tutejszy rezerwat dostępny jest dla turystów, którzy muszą poruszać się ściśle wytyczonymi trasami, oczywiście wyłącznie pod nadzorem. Wyspa robi na mnie niesamowite wrażenie. Wszędzie pełno jest gniazdujących ptaków, głównie głuptaków niebieskostopych Sula nebouxii, które przez cały dzień siedzą zwrócone plecami do Słońca aby zapewnić wysiadywanemu jaju maksymalną temperaturę, tworząc w ten sposób okrągły ślad oraz fregat olbrzymich Fregata magnificens, z charakterystycznym czerwonym wolem u dorosłych samców.

Na nadmorskich skałach przysiadają również pelikany brązowe Pelecaneus occidentalis i endemiczne mewy widłosterne Creagrus furcatusi z czerwonym pierścieniem wokół widzących w mroku oczu, gdyż ze względu na konkurencję międzygatunkową ptaki te odżywiają się w nocy. Czarne, bazaltowe klify i nadmorskie plaże ptaki dzielą z iguanami morskimi Amblyrhynchus cristatus, oraz z dwoma gatunkami fok. W suchych zaroślach mangrowych dostrzegam jaszczurkę lawową, której siedem endemicznych gatunków występuje na różnych wyspach archipelagu Galapagos oraz „błękitnookiego” gołębia galapagoskiego Zenaida galapagoensis - również endemit, żywiący się owocami powszechnie tu występujących opuncji. 

Jednak najbardziej niesamowite jest to, że tutejsze zwierzęta nie obawiają się ludzi. Chętnie pozują przed obiektywem, a nasza obecność nie przeszkadza im w gniazdowaniu, czy opiece nad młodymi. To dla mnie najwspanialszy przykład możliwości obcowania człowieka z przyrodą - dobry przykład który zapamiętam na zawsze.

Wieczorem wyruszamy w dłuższy rejs przez Archipelag. Na odległą wyspę Wolfa jest aż 140 mil morskich jednak wyposażona w stabilizatory łódź Agressora nie poddaje się falom, pozwalając przez całą podróż na rozlewanie wina do wysokich kieliszków na długiej, zgrabnej nóżce.
 

Pod Łukiem Darwina III - nurkowanie na Galapagos


Pod Łukiem Darwina

Nurkowanie na Galapagos

Archipelag Galapagos, Pacyfik, marzec 2009

 

 Wolf i Darwin to najbardziej odległe wyspy archipelagu Galapagos. Pod wodą najbardziej niesamowite! Polecieć na Galapagos, a nie dotrzeć na Darwina i Wolfa to tak, jak polecieć do Indonezji i nie zobaczyć warana z Komodo, albo polecieć do Meksyku i nie nurkować w Cenotach. Albo w ogóle pojechać na nurkowanie i nawet nie wejść do wody...

 


 

Wolf (Wenman)




Na wyspę Wolf, nazwaną ongiś przez piratów Wenman docieramy po całonocnym rejsie, przed samym wschodem Słońca, aby wraz z morskim ptactwem powitać nowy dzień. Z dala widoczna była towarzysząca wyspie skała - ostaniec z charakterystycznym łukiem, zwany Elefantem. Miejsce wygląda tak niesamowicie, że początkowo biorę je za słynny Łuk Darwina, który wyłania się z morskich odmętów właśnie przy wyspie Darwin, ale załoga szybko wyprowadza mnie z błędu. Wysokie, strome, prawie pionowe klify dają schronienie tysiącom gniazd pelikanów, głuptaków: czerwonostopych Sula sula i nazca Sula granti oraz fregat olbrzymich. Ptaki te, polując na ryby, odstawiają dla nas prawdziwy spektakl tańca i dźwięku, jednak prawdziwe atrakcje czekają nas dopiero po zejściu do wody.

 Na nurkowanie do wyboru mamy dwa miejsca nurkowe: Landslide i Sharks Bay. Zaczynamy od tego pierwszego. Panga dowozi nas w pobliże skał i już po chwili zasadzamy się na rafie na głębokości 25 m. Mocne pływy przybrzeżne i wszechobecny prąd to standard, do którego do tej pory zdążyłem już przywyknąć. Z zaciekawieniem przyglądam się wspaniałościom podwodnego pejzażu. Rafa koralowa na Wolfie sięga w dół aż na 37,5m - najgłębiej na całym wschodnim Pacyfiku! Koralowe rafy wyspy Wolfa budują głównie długowieczne koralowce z rodzajów Pavona i Porites, jednak nie korale są największym skarbem tego miejsca. Podziwiam rekiny i manty przepływające w wartkiej podwodnej rzece, setki barwnych pokolców, ustniczków i szczeciozębów - te dwie ostatnie rodziny należą do moich ulubieńców.

Nagle głębiej w toni dostrzegam rekina o sylwetce nieco odmiennej od spowszedniałych mi już rekinów galapagoskich i żarłaczy białopłetwych rafowych. Przepływa w pewnym oddaleniu, prawie na granicy widoczności. Ruchami przypomina bardziej żarłacza białopłetwego oceanicznego, jednak jest zdecydowanie odmiennego ubarwienia, a gdy zawraca i podpływa bliżej omal nie wypluwam automatu z wrażenia. Ten kształt, ta dystynkcja ruchów! Na świecie jest 440 poznanych gatunków rekinów, 32 z nich regularnie odwiedza Galapagos, jednak tylko ten jeden wzbudzał we mnie tak ogromne emocje, ze względu na wydawałoby się nienaturalną budowę, trudną do pogodzenia z logiką - Sphyrna lewini, głowomłot tropikalny, scalloped hammerhead…

Mój cel wyprawy został osiągnięty. Czuję się spełniony, a przed nami przecież jeszcze połowa nurkowego safari! Po 40-tu minutach nurkowania standardowo odrywamy się od rafy i zanurzamy w prądzie aby poszukać spokojnego miejsca na przystanek.
Na powierzchni, do festiwalu ptaków dołączają delfiny, które po zaspokojeniu kulinarnych potrzeb mkną w stronę naszej łodzi. Potężne stado delfinów butlonosów będzie nam wraz z albatrosami Diomedea irrorata towarzyszyć dziś aż do końca dnia. Drugie nurkowanie, tym razem na Sharks Bay, przynosi jeszcze więcej prezentów. W prądzie przepływa koło nas stado aż siedmiu hammerheadów! Patricio Garces, przewodnik Agressora instruuje nas wcześniej jak zachowywać się w ich obecności - jeśli wstrzymamy oddech podpłyną… To trudne, ale jeszcze trudniej jest się nie starać ;)

Trzecie nurkowanie na Wolfie robimy ponownie na Sharks Bay. Ponownie pozwala nam to adorować wspomnianą już siódemkę wspaniałych rekinów młotów. Mógłbym zapomnieć o manometrze... Kiedy na koniec zanurzamy się w prądzie, podwodna rzeka w wartkim pędzie znosi nas w okamgnieniu osiem metrów w dół! To wzbudza mój respekt dla oceanicznych prądów i szacunek dla mocy sił Natury. Uszy na szczęście wytrzymują, pewnie po prostu wciąż kręci mi się w głowie od tych hammerheadów ;)

Wydaje się, że wrażeń mamy już ponad miarę, jednak to czwarte nurkowanie na Wolfie przynosi miażdżące podsumowanie dnia. Część grupy odpuszcza - przerwy pomiędzy nurkowaniami są dosyć krótkie, a my wracamy na Landslide. Standardowo wczepiamy się w rafę, tym razem na 18 m i czekamy.... Nurkowanie jak nurkowanie – limit cudów wydaje się wyczerpany, jednak kiedy ponownie odrywamy się od skał by wynurzyć się z prądu w jakimś spokojnym miejscu, toń pod nami zaczyna mienić się w oczach od podłużnych kształtów. Kształty przesuwając się rosną, a rosnąc wykonują charakterystyczne ruchy. Są wszędzie! Groźne, dostojne, wspaniałe… przestaję liczyć, gdy zdaję sobie sprawę, że pod nami przepływa horda ponad stu hammerheadów! Incredible visu!

Nazajutrz czekają nas znowu cztery nurkowania. Tym razem na Darwinie :)

Pod Łukiem Darwina IV - nurkowanie na Galapagos




Pod Łukiem Darwina

Nurkowanie na Galapagos

Archipelag Galapagos, Pacyfik, marzec 2009

 

  Łuk Darwina zapada w pamięć na zawsze. Po dziś dzień na jego widok bez problemu przywołuję wspomnienie śpiewu ptaków gniazdujących na wysokim klifie, podmuchu morskiej bryzy na twarzy, dotyku pierwszych promieni Słońca na trzymającej reling ręce. Wiatr wiejący przez portal niesie szepty tajemnic - może hiszpańskich konkwistadorów, którzy przepływali tędy w drodze na Przesmyk Panamski, może korsarzy, którzy mieli niegdyś na Archipelagu swoje pirackie kryjówki. Możliwe, że pierwszymi ludźmi, którzy dotarli na odległy od kontynentu o 200 km archipelag była ekspedycja inkaskiego władcy...

 


 

Darwin (Culpepper)



 
Jak pewnie zdążyliście już zauważyć wyspy archipelagu Galapagos mają obowiązujące podwójne: angielskie i hiszpańskie nazewnictwo. Jeżeli Galapagos odkryli Inkowie pod wodzą Túpac Inca Yupanqui to nazywali je Pasem Ognia (Nina Chumpi). Około 1570 roku Galapagos pojawiły się na hiszpańskich mapach, jeszcze pod nazwą Islas Encantadas, a już w siedem lat później odwiedził je jeden z bohaterów mojego dzieciństwa - słynny angielski korsarz i odkrywca sir Francis Drake. Sir Drake mocno dał się we znaki hiszpańskiej flocie, wywożącej dotąd bezkarnie z peruwiańskich portów zrabowane inkaskie złoto, przetarł też nowy piracki szlak. Przez następne stulecie wyspy Galapagos stanowiły miejsce schronienia dla angielskich, holenderskich i francuskich piratów i korsarzy, kąsających transporty zrabowanych inkaskich skarbów, płynące z portów w Limie i Guayaquil w drodze do Porto Bello na Przesmyku Panamskim

Tuby lawowe - puste w środku tunele wulkaniczne stanowiły doskonałe kryjówki na żywność i łupy, a pierwsze ludzkie osiedla na Galapagos to powstałe właśnie w tamtych czasach Buccaner’s Cove i James Bay na Santiago (James) Island. Piraci nadawali wyspom własne nazwy, a William Cowley zapisał je na najprawdziwszej pirackiej mapie. Najbardziej wysunięta na północ wyspa, do której dotarł Karol Darwin znana była wtedy jako Wenman (obecnie Wolf). Sam Darwin nigdy nie dotarł do Culpepper - wyspy nazywanej dzisiaj jego imieniem.

Na wyspę Darwin docieramy tradycyjnie przed wschodem Słońca, tym razem bez żadnych już wątpliwości rozpoznaję wspaniały Łuk Darwina - niesamowity ostaniec wynurzający się z morskich fal niczym magiczny portal. I dla mnie jest to portal... Wyspa jest dla mnie niczym finał długiej, pełnej przygód pielgrzymki. Trzymając się relingu, czując wicher na twarzy i spoglądając na Łuk Darwina doznaję więc uniesienia. Pięć kolejnych nurkowań na Galapagos to jedne z najwspanialszych chwil w moim dotychczasowym życiu. Tutejsze wody są rajem.

Rafę Darwina budują korale z rodzaju Pocillopora. Trochę trudniej się w nie wczepić, ale kiedy wreszcie mi się udaje rozglądam się dookoła i wszędzie widzę rekiny …setki rekinów, …setki rekinów młotów! Oczy pękają mi od rekinów i ze zdumienia zapominam o oddychaniu, a jeden z przepływających obok głowomłotów tropikalnych (tak po polsku poprawnie nazywa się ten rekin) skręca nagle pod kątem prostym w moim kierunku. Gdyby mój Xtreme Poseidon był odrobinkę mniejszy pewnie bym go zjadł.

Rekin zatrzymuje się zaledwie o przepisowy metr podyktowany zasadami Parku, spoglądając na mnie parą szeroko rozstawionych oczu, po czym zaspokoiwszy ciekawość zawraca pozostawiając po sobie stan pełnej umysłowej nieważkości. Długo jeszcze nie jestem w stanie się ruszyć, a wkoło setki, tysiące hammerheadów. Mogę wpatrywać się godzinami w te przywodzące mi na myśl mityczne jednorożce, stworzenia. Nadmiaru wrażeń dopełniają potężne żółwie skórzaste, dostojnie unoszące się w toni. Minie ze trzy lata zanim zobaczę kolejnego. Wspaniale jest zanurzać się i wynurzać pod Łukiem! Tak upływa pierwsze, drugie, trzecie i czwarte niesamowite nurkowanie na Wyspie Darwina.

Nazajutrz ostatnie nurkowanie pod Łukiem i tym razem z kufra cudów natura wyciąga kolejny. Gdy tkwimy uczepieni rafy mam wrażenie, że nad powierzchnią zmienia się pogoda, a tuż na naszą pozycję nasuwa się gęsty obłok sięgając ku nam swoim ciemnym jęzorem. Zaburzenie musi mieć charakter lokalny, bowiem po obu jego stronach ocean jest ciągle jasny. Kiedy woda przed nami ciemnieje na dobre, dociera do mnie, że obłok znajduje się pod wodą, a nie ponad nią, zaś srebrzyste przebłyski na jego skraju podpowiadają, że składa się z ryb.

Otwieram oczy ze zdumienia tak szeroko jak tylko pozwala mi na to moja nurkowa maska, a maski wybieram zawsze z jak największymi szkłami. To nie chmura a gigantyczna ławica ostroboków wielkookich Caranx sexfasciatus. Kątem oka dostrzegam jak japończyk Hamada odrywa się od rafy i pędzi z kamerą w jej kierunku, w cieniu widoczne są tylko jego białe, kaloszowe płetwy - taki japoński szyk podobnie, jak dwuczęściowa gumowa pianka, której nie jest w stanie na siebie włożyć bez użycia mydła.

Z drugiej strony ku ławicy pikuje Chrystian, za nim Krzysiek i Jurek - najbardziej doświadczeni w grupie. Wreszcie ośmieleni wszyscy odrywamy się od rafy, aby przepłynąć wskroś gęstej chmury trevalli. Wrażenie właściwie trudne do porównania z czymkolwiek. Ryby są wszędzie, pomimo prądu wisząc w toni upakowane tak gęsto, że nawet kiedy chmura minimalnie rozsuwa się przed nami mam wrażenie, iż mógłbym bez problemu położyć się niczym na srebrzystym puchu, zamknąć oczy i zasnąć. Wspaniałe ukoronowanie nurkowań w tym niesamowitym miejscu. Ławice ostroboków spotkam jeszcze wielokrotnie na swojej nurkowej ścieźce, ale nigdzie nie będą one tak potężne jak na Galapagos. Zakazy połowów robią swoje...

Wracamy na wyspę Wolfa, gdzie tym razem nurkujemy pod Elefantem. To trudne nie tylko ze względu na pływy ale również z powodu mocnego prądu pomiędzy wyspą a ostańcem. Wczepiam się w rafy tak mocno, że nie widzę niczego poza nimi, dzięki czemu „odkrywam” między koralami nowego, niezwykle barwnego ustniczka. Pomacanthusy to moja pasja od dziecka, a takiego nigdy nie widziałem przez chwilę podniecam się zatem odkryciem, aż olśniewa mnie, że patrzę na młodą, odmiennie ubarwioną formę Holocanthus passer. I oto dociera do mnie dlaczego nigdy nie udało mi się napotkać młodych ustniczków cesarskich czy królewskich w wodach Morza Czerwonego. Rybka ukrywa się bowiem głęboko wśród korali, a w Morzu Czerwonym nigdy nie pozwoliłbym sobie by podpłynąć do rafy na bliżej niż metr, nie mówiąc o dotykaniu czegokolwiek.