wtorek, 27 grudnia 2016

Pod Łukiem Darwina IV - nurkowanie na Galapagos




Pod Łukiem Darwina

Nurkowanie na Galapagos

Archipelag Galapagos, Pacyfik, marzec 2009

 

  Łuk Darwina zapada w pamięć na zawsze. Po dziś dzień na jego widok bez problemu przywołuję wspomnienie śpiewu ptaków gniazdujących na wysokim klifie, podmuchu morskiej bryzy na twarzy, dotyku pierwszych promieni Słońca na trzymającej reling ręce. Wiatr wiejący przez portal niesie szepty tajemnic - może hiszpańskich konkwistadorów, którzy przepływali tędy w drodze na Przesmyk Panamski, może korsarzy, którzy mieli niegdyś na Archipelagu swoje pirackie kryjówki. Możliwe, że pierwszymi ludźmi, którzy dotarli na odległy od kontynentu o 200 km archipelag była ekspedycja inkaskiego władcy...

 


 

Darwin (Culpepper)



 
Jak pewnie zdążyliście już zauważyć wyspy archipelagu Galapagos mają obowiązujące podwójne: angielskie i hiszpańskie nazewnictwo. Jeżeli Galapagos odkryli Inkowie pod wodzą Túpac Inca Yupanqui to nazywali je Pasem Ognia (Nina Chumpi). Około 1570 roku Galapagos pojawiły się na hiszpańskich mapach, jeszcze pod nazwą Islas Encantadas, a już w siedem lat później odwiedził je jeden z bohaterów mojego dzieciństwa - słynny angielski korsarz i odkrywca sir Francis Drake. Sir Drake mocno dał się we znaki hiszpańskiej flocie, wywożącej dotąd bezkarnie z peruwiańskich portów zrabowane inkaskie złoto, przetarł też nowy piracki szlak. Przez następne stulecie wyspy Galapagos stanowiły miejsce schronienia dla angielskich, holenderskich i francuskich piratów i korsarzy, kąsających transporty zrabowanych inkaskich skarbów, płynące z portów w Limie i Guayaquil w drodze do Porto Bello na Przesmyku Panamskim

Tuby lawowe - puste w środku tunele wulkaniczne stanowiły doskonałe kryjówki na żywność i łupy, a pierwsze ludzkie osiedla na Galapagos to powstałe właśnie w tamtych czasach Buccaner’s Cove i James Bay na Santiago (James) Island. Piraci nadawali wyspom własne nazwy, a William Cowley zapisał je na najprawdziwszej pirackiej mapie. Najbardziej wysunięta na północ wyspa, do której dotarł Karol Darwin znana była wtedy jako Wenman (obecnie Wolf). Sam Darwin nigdy nie dotarł do Culpepper - wyspy nazywanej dzisiaj jego imieniem.

Na wyspę Darwin docieramy tradycyjnie przed wschodem Słońca, tym razem bez żadnych już wątpliwości rozpoznaję wspaniały Łuk Darwina - niesamowity ostaniec wynurzający się z morskich fal niczym magiczny portal. I dla mnie jest to portal... Wyspa jest dla mnie niczym finał długiej, pełnej przygód pielgrzymki. Trzymając się relingu, czując wicher na twarzy i spoglądając na Łuk Darwina doznaję więc uniesienia. Pięć kolejnych nurkowań na Galapagos to jedne z najwspanialszych chwil w moim dotychczasowym życiu. Tutejsze wody są rajem.

Rafę Darwina budują korale z rodzaju Pocillopora. Trochę trudniej się w nie wczepić, ale kiedy wreszcie mi się udaje rozglądam się dookoła i wszędzie widzę rekiny …setki rekinów, …setki rekinów młotów! Oczy pękają mi od rekinów i ze zdumienia zapominam o oddychaniu, a jeden z przepływających obok głowomłotów tropikalnych (tak po polsku poprawnie nazywa się ten rekin) skręca nagle pod kątem prostym w moim kierunku. Gdyby mój Xtreme Poseidon był odrobinkę mniejszy pewnie bym go zjadł.

Rekin zatrzymuje się zaledwie o przepisowy metr podyktowany zasadami Parku, spoglądając na mnie parą szeroko rozstawionych oczu, po czym zaspokoiwszy ciekawość zawraca pozostawiając po sobie stan pełnej umysłowej nieważkości. Długo jeszcze nie jestem w stanie się ruszyć, a wkoło setki, tysiące hammerheadów. Mogę wpatrywać się godzinami w te przywodzące mi na myśl mityczne jednorożce, stworzenia. Nadmiaru wrażeń dopełniają potężne żółwie skórzaste, dostojnie unoszące się w toni. Minie ze trzy lata zanim zobaczę kolejnego. Wspaniale jest zanurzać się i wynurzać pod Łukiem! Tak upływa pierwsze, drugie, trzecie i czwarte niesamowite nurkowanie na Wyspie Darwina.

Nazajutrz ostatnie nurkowanie pod Łukiem i tym razem z kufra cudów natura wyciąga kolejny. Gdy tkwimy uczepieni rafy mam wrażenie, że nad powierzchnią zmienia się pogoda, a tuż na naszą pozycję nasuwa się gęsty obłok sięgając ku nam swoim ciemnym jęzorem. Zaburzenie musi mieć charakter lokalny, bowiem po obu jego stronach ocean jest ciągle jasny. Kiedy woda przed nami ciemnieje na dobre, dociera do mnie, że obłok znajduje się pod wodą, a nie ponad nią, zaś srebrzyste przebłyski na jego skraju podpowiadają, że składa się z ryb.

Otwieram oczy ze zdumienia tak szeroko jak tylko pozwala mi na to moja nurkowa maska, a maski wybieram zawsze z jak największymi szkłami. To nie chmura a gigantyczna ławica ostroboków wielkookich Caranx sexfasciatus. Kątem oka dostrzegam jak japończyk Hamada odrywa się od rafy i pędzi z kamerą w jej kierunku, w cieniu widoczne są tylko jego białe, kaloszowe płetwy - taki japoński szyk podobnie, jak dwuczęściowa gumowa pianka, której nie jest w stanie na siebie włożyć bez użycia mydła.

Z drugiej strony ku ławicy pikuje Chrystian, za nim Krzysiek i Jurek - najbardziej doświadczeni w grupie. Wreszcie ośmieleni wszyscy odrywamy się od rafy, aby przepłynąć wskroś gęstej chmury trevalli. Wrażenie właściwie trudne do porównania z czymkolwiek. Ryby są wszędzie, pomimo prądu wisząc w toni upakowane tak gęsto, że nawet kiedy chmura minimalnie rozsuwa się przed nami mam wrażenie, iż mógłbym bez problemu położyć się niczym na srebrzystym puchu, zamknąć oczy i zasnąć. Wspaniałe ukoronowanie nurkowań w tym niesamowitym miejscu. Ławice ostroboków spotkam jeszcze wielokrotnie na swojej nurkowej ścieźce, ale nigdzie nie będą one tak potężne jak na Galapagos. Zakazy połowów robią swoje...

Wracamy na wyspę Wolfa, gdzie tym razem nurkujemy pod Elefantem. To trudne nie tylko ze względu na pływy ale również z powodu mocnego prądu pomiędzy wyspą a ostańcem. Wczepiam się w rafy tak mocno, że nie widzę niczego poza nimi, dzięki czemu „odkrywam” między koralami nowego, niezwykle barwnego ustniczka. Pomacanthusy to moja pasja od dziecka, a takiego nigdy nie widziałem przez chwilę podniecam się zatem odkryciem, aż olśniewa mnie, że patrzę na młodą, odmiennie ubarwioną formę Holocanthus passer. I oto dociera do mnie dlaczego nigdy nie udało mi się napotkać młodych ustniczków cesarskich czy królewskich w wodach Morza Czerwonego. Rybka ukrywa się bowiem głęboko wśród korali, a w Morzu Czerwonym nigdy nie pozwoliłbym sobie by podpłynąć do rafy na bliżej niż metr, nie mówiąc o dotykaniu czegokolwiek.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz