Facet w spódnicy i tajemnicza świątynia
Nurkowanie na Bali i Nusa Penida
Gunung Kawi i Pura Tirtha Empul, Bali, Indonezja, Ocean Indyjski
Magiczną podróż po => Bali zaczynaliśmy
i kończymy w tutejszych hinduistcyznych świątyniach. Grażynka zabiera nas tym razem do świętych źródeł i ponad
tysiącletnich murów => Pura Tirta Empul. O wieku ponad tysiącletniej świątyni,
najlepiej świadczą rosnące tu drzewa, o pniach potężnych niczym komputerowe kreacje z
filmu „Avatar”. Agama Tirtha - balijska odmiana hinduizmu, a w bezpośrednim tłumaczeniu z bahasa bali, religia świętej wody, znajduje tu swoje perfekcyjne ucieleśnienie. Uzdrowicielska moc świętych źródeł Pura Tirtha Empul, po dziś dzień przyciąga tu rzesze pielgrzymów.

By nie uchybić miejscowym zwyczajom
zakładamy sarongi. Szanowne panie zielone, panowie
szlachta czerwone. Panie wyglądają w nich pięknie jak zawsze, co do panów jednak - zabawne w jaki sposób szata uwypukla charakter człowieka, bo
nagle stajemy się jakby swymi własnymi karykaturami - jedni wyglądają wesoło, inni dostojnie, jeszcze inni… to już oceńcie sami ;). Pielgrzymi, by
zaznać oczyszczenia, wchodzą po pas do wody i wkładają głowy pod strumienie
wypływające ze ściany. Dorośli i dzieci, miejscowi i zagraniczni turyści. Wiara
czyni cuda, ale żadne z nas, starych cyników najwyraźniej, nie decyduje się na
kąpiel…

Jeszcze nie koniec wrażeń, bo Grażynka obiecuje coś specjalnie pod nas, przemieszczamy się zatem dalej, a oczekiwania rosną. W sąsiedztwie świątyń na Bali, jak w każdym miejscu kultu na świecie i w każdej chyba religii, gromadzą się kupcy. Podobnie jak w innych miejscach na świecie, na "odpustowych" straganach można kupić dosłownie wszystko co niepotrzebne i nie nadające się do niczego, w podobnej "odpustowej" jakości. Podobnie jak w innych miejscach spaceruję pomiędzy budami, opędzając się od sprzedawców i z trudem wypatrując czegoś, co nadawałoby się do przywiezienia do domu jako "drobne upominki służące podtrzymaniu przyjaźni";). Moją uwagę przyciąga jednak koszulka z azteckim Piedra del Sol - Kamieniem Słońca, sprzedawanym w Meksyku jako aztecki kalendarz, niedouczonej turystycznej gawiedzi. Tutejszy artysta posunął się nieco dalej, ponad azteckim "kalendarzem" umieszczając litery BALI. Staję jak wryty i nie wiem co powiedzieć, ale w końcu przypominają mi się słowa polskiego męża stanu: "Ciemny naród to kupi...".
Dwa pendźiary w kolorach papieskich, oznaczają początek szlaku do kolejnej świątyni. Tym
razem dla odmiany zakładamy niebieskie sarongi
i wąskim przejściem przez tysiące schodów, pośród tarasowych pól ryżowych zajmujących
powierzchnię okolicznych wzgórz i kamienny most niczym z japońskich filmów
docieramy do kolejnej świątyni. Gunung Kawi to wykuta w skale, tysiącletnia
królewska nekropolia i sanktuarium do medytacji, przypominające o buddyjskich korzeniach
wyspy. W głębi wąwozu, pomiędzy dwiema skalnymi ścianami płynie rzeka Pakrisan,
ku której zwieszają się gałęzie gigantycznych drzew. Zbocza łączy łukowaty,
kamienny mostek. Nie ma tylu odwiedzających, co w pozostałych świątyniach,
czujemy więc klimat wieków. Dziewięć potężnych nisz skrywa kaplice ze
szczątkami królów z dynastii Warmadewa i ich rodzin, archeolodzy zresztą
spierają się o to kto dokładnie leży w gigantycznych, kamiennych grobach.
Sceneria jak z filmu „Indiana Jones i Świątynia Zagłady”, a dla mnie
najpiękniejsze miejsce na Bali – Grażynka perfekcyjnie utrafiła więc w moje
gusta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz