Chrzest bojowy na Crystal Bay
Nurkowanie na Bali w Tulamben i na Nusa Penida
Crystal Bay, Nusa Penida, Cieśnina Badung, Bali, Indonezja, Ocean Indyjski
Nusa Penida leży o ponad 40 minut
rejsu z Samur na => Bali, przez rozłożyste fale Oceanu Indyjskiego. Łódź nurkowa niewielka,
ale wyposażona w dwa poważne silniki, niesie nas konsekwentnie do miejsca
zrzutu na nurkowanie w malowniczej zatoczce Crystal Bay. Szybkie klarowanie sprzętu na łodzi, a następnie schodzimy dwójkami na
plateau i dopływamy do krawędzi stoku. Tuż po zanurzeniu, praktycznie spadam na potężnych rozmiarów ustniczka królewskiego Pomacanthus
semicirculatus, a w kilka chwil później jeszcze jednego. Tego gatunku pomakantowatych nie
widziałem od dawna, więc przeklinam, że nie mam ze sobą kamery, ani żadnego aparatu fotograficznego. Jest
też masa prześlicznie barwnych szczeciozębów (chetoników), rogatnic i pokolcowatych. Zapowiada się piękny dzień. Od
początku odczuwalna jest silna fala odbojowa. Nosi nas po kilka metrów do
przodu i w tył i dla odmiany na boki. Spływamy po stoku na dwadzieścia parę
metrów. Po drodze widzę pięknego ustniczka cesarskiego => Pomacanthus imperator i dwie rogatnice jasnoplame Balistoides conspicillum – piękne i
niebezpieczne, choć nie tak wyrywne jak zielonkawa Balistoides viridescens (Titan trigger), chyba najbardziej agresywna ryba w Oceanie.
Zaczyna się naprawdę pięknie, a poniżej film Piotra.
Zaskakuje mnie woda o temperaturze zaledwie 19C. Bali to niby strefa zwrotnikowa, ale podobnie jak w przypadku Galapagos jest to pojęcie mylące. W piance 3 mm jest mi więcej niż rześko, ale
to dobra pogoda na samogłowy, czyli mola-mola, dla których tu przyjechaliśmy. Wbijamy,
więc oczy w toń, wypatrując potężnych dyskokształtnych, ryb. Zjawiają się dwie,
ale są zbyt daleko żeby robić z tego sensację. Nieco zawiedzeni wypłycamy na koralowy ogród,
gdzie zamierzamy kontynuować nurkowanie. W pogoni za chetonikami znajdujemy się jednak zbyt blisko stromego, najeżonego sporych rozmiarów głazami brzegu i nagle wpadamy w karuzelę pływów. Jest jak w pralce. Fala przyboju stara się jak może roztrzaskać nas o skały, fala odboju zaś odciąga nas za każdym razem jakby w ostatniej chwili, dając złudną nadzieję możliwości ucieczki. Z każdym razem jednak jesteśmy coraz bliżej niebezpiecznej skały. Ustawiamy się błyskawicznie w kierunku toni, zasuwając ile się tylko da płetwami, zgodnie z rytmem fali odbojowej. Jedyny rezultat jest taki, że stoimy mniej więcej w miejscu, odraczając co nieuchronne i jeszcze ten jeden raz nie pozwalając się rozwalić żywiołom. Spoglądam z troską na swoją partnerkę - Marti, która pierwszy raz znalazła się w takim kotle. Na szczęśce dzielnie sobie radzi, kopiując mój rytm, ale obawiam się, że na dłuższą metę może się to okazać za mało. Nie chcąc jeszcze bardziej pogorszyć sytuacji chwytam partnerkę za zawór i mobilizując resztki sił, wyciągam nas oboje z matni. Uspokajam oddech i szukam oznak stresu u Marti, ale to twarda sztuka - nadaje się do ALPHA-DIVERS. Niezły chrzest bojowy przed nurkowaniem w prądach => Komodo... ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz